Własny Projekt

Czerwiec 2021

Kilka dni temu, w drodze do domu ze szkoły, mój dziewięcioletni syn powiedział mi, że nie może się doczekać, aż wróci do domu, żeby dalej pisać historię, nad którą pracował. To sprawiło mi tyle radości, ile nic, co od niego słyszałem – nie tylko dlatego, że był podekscytowany swoją historią, ale dlatego, że odkrył ten sposób pracy. Praca nad własnym projektem różni się od zwykłej pracy tak, jak jazda na łyżwach od chodzenia. Jest przyjemniejsza, ale też znacznie bardziej produktywna.

Jaki procent wielkich dzieł został wykonany przez ludzi, którzy w tym sensie jeździli na łyżwach? Jeśli nie wszystkie, to z pewnością wiele.

Jest coś wyjątkowego w pracy nad własnym projektem. Nie powiedziałbym dokładnie, że jesteś szczęśliwszy. Lepszym słowem byłoby podekscytowany lub zaangażowany. Jesteś szczęśliwy, gdy sprawy idą dobrze, ale często tak nie jest. Kiedy piszę esej, przez większość czasu martwię się i jestem zdezorientowany: martwię się, że esej wyjdzie źle, i jestem zdezorientowany, bo szukam jakiejś idei, której nie widzę wystarczająco jasno. Czy uda mi się ją ująć w słowa? W końcu zazwyczaj mi się udaje, jeśli poświęcę wystarczająco dużo czasu, ale nigdy nie jestem pewien; pierwsze kilka prób często się nie udaje.

Masz chwile szczęścia, gdy coś się udaje, ale nie trwają one długo, bo zaraz zajmujesz się następnym problemem. Dlaczego więc w ogóle to robić? Ponieważ dla ludzi, którzy lubią pracować w ten sposób, nic innego nie wydaje się tak właściwe. Czujesz się, jakbyś był zwierzęciem w swoim naturalnym środowisku, robiąc to, co powinieneś robić – może nie zawsze szczęśliwy, ale czujny i żywy.

Wielu dzieci doświadcza ekscytacji z pracy nad własnymi projektami. Trudnością jest pogodzenie tego z pracą, którą wykonujesz jako dorosły. A nasze zwyczaje utrudniają to. Traktujemy „zabawę” i „hobby” jako jakościowo różne od „pracy”. Dziecku budującemu domek na drzewie nie jest jasne, że istnieje bezpośrednia (choć długa) droga od tego do architektury czy inżynierii. I zamiast wskazywać tę drogę, ukrywamy ją, pozornie traktując rzeczy, które robią dzieci, jako odmienne od prawdziwej pracy. [1]

Zamiast mówić dzieciom, że ich domki na drzewie mogą być na ścieżce do pracy, którą wykonują jako dorośli, mówimy im, że ścieżka prowadzi przez szkołę. I niestety, praca szkolna ma tendencję do bardzo różnienia się od pracy nad własnymi projektami. Zazwyczaj nie jest to ani projekt, ani coś własnego. Więc im poważniejsza staje się szkoła, tym praca nad własnymi projektami staje się czymś, co przetrwa, jeśli w ogóle, jako cienka nić z boku.

Trochę smutno myśleć o wszystkich licealistach odwracających się od budowania domków na drzewie i siedzących w klasie, pilnie uczących się o Darwinie czy Newtonie, aby zdać jakiś egzamin, podczas gdy praca, która przyniosła Darwinowi i Newtonowi sławę, była w rzeczywistości bliższa duchowo budowaniu domków na drzewie niż nauce do egzaminów.

Gdybym miał wybierać między tym, by moje dzieci miały dobre oceny a pracowały nad własnymi ambitnymi projektami, wybrałbym projekty. I nie dlatego, że jestem pobłażliwym rodzicem, ale dlatego, że byłem po drugiej stronie i wiem, które z nich ma większą wartość prognostyczną. Kiedy wybierałem startupy dla Y Combinator, nie dbałem o oceny kandydatów. Ale jeśli pracowali nad własnymi projektami, chciałem o nich wszystkiego posłuchać. [2]

Może to nieuniknione, że szkoła jest taka, jaka jest. Nie mówię, że musimy ją przeprojektować (choć nie mówię, że nie), tylko że powinniśmy zrozumieć, co robi z naszymi postawami wobec pracy – że kieruje nas w stronę sumiennej, mozolnej pracy, często używając konkurencji jako przynęty, i odciąga od jazdy na łyżwach.

Czasami zdarza się, że praca szkolna staje się własnym projektem. Kiedykolwiek musiałem napisać pracę, stawała się ona moim własnym projektem – z wyjątkiem zajęć z angielskiego, o ironio, ponieważ rzeczy, które trzeba pisać na zajęciach z angielskiego, są tak błędne. A kiedy poszedłem na studia i zacząłem uczęszczać na zajęcia z informatyki, programy, które musiałem pisać, stały się moimi własnymi projektami. Kiedykolwiek pisałem lub programowałem, zwykle jeździłem na łyżwach, i tak jest do dziś.

Gdzie dokładnie przebiega granica własnych projektów? To ciekawe pytanie, częściowo dlatego, że odpowiedź jest tak skomplikowana, a częściowo dlatego, że tak wiele jest na szali. Okazuje się, że praca może być własna w dwóch sensach: 1) że wykonujesz ją dobrowolnie, a nie tylko dlatego, że ktoś ci kazał, i 2) że wykonujesz ją samodzielnie.

Granica pierwszej jest dość ostra. Ludzie, którym bardzo zależy na swojej pracy, są zazwyczaj bardzo wrażliwi na różnicę między ciągnięciem a popychaniem, a praca zazwyczaj wpada w jedną lub drugą kategorię. Ale testem nie jest tylko to, czy kazano ci coś zrobić. Możesz wybrać zrobienie czegoś, co ci kazano zrobić. Rzeczywiście, możesz to posiadać znacznie bardziej dogłębnie niż osoba, która ci to kazała.

Na przykład, zadanie z matematyki jest dla większości ludzi czymś, co im kazano zrobić. Ale dla mojego ojca, który był matematykiem, tak nie było. Większość z nas uważa zadania z podręcznika matematyki za sposób na sprawdzenie lub rozwinięcie naszej wiedzy o materiale wyjaśnionym w każdym dziale. Ale dla mojego ojca zadania były częścią, która miała znaczenie, a tekst był jedynie rodzajem adnotacji. Kiedykolwiek dostawał nowy podręcznik matematyki, było to dla niego jak otrzymanie zagadki: oto nowy zestaw zadań do rozwiązania, i natychmiast zabierał się do rozwiązywania wszystkich.

Drugi sens bycia własnym projektem – praca nad nim samodzielnie – ma znacznie łagodniejszą granicę. Stopniowo przechodzi we współpracę. I co ciekawe, przechodzi we współpracę na dwa różne sposoby. Jednym ze sposobów współpracy jest dzielenie się jednym projektem. Na przykład, gdy dwaj matematycy współpracują nad dowodem, który kształtuje się w trakcie rozmowy między nimi. Drugim sposobem jest sytuacja, gdy wiele osób pracuje nad oddzielnymi własnymi projektami, które pasują do siebie jak puzzle. Na przykład, gdy jedna osoba pisze tekst książki, a druga zajmuje się projektowaniem graficznym. [3]

Te dwie ścieżki do współpracy mogą oczywiście być łączone. Ale w odpowiednich warunkach ekscytacja z pracy nad własnym projektem może być zachowana przez dość długi czas, zanim rozpadnie się w burzliwy przepływ pracy w dużej organizacji. Rzeczywiście, historia udanych organizacji jest częściowo historią technik zachowania tej ekscytacji. [4]

Zespół, który stworzył oryginalnego Macintosha, był doskonałym przykładem tego zjawiska. Ludzie tacy jak Burrell Smith, Andy Hertzfeld, Bill Atkinson i Susan Kare nie tylko wykonywali polecenia. Nie byli piłkami tenisowymi odbijanymi przez Steve'a Jobsa, ale rakietami wypuszczonymi przez Steve'a Jobsa. Była między nimi duża współpraca, ale wszyscy wydawali się indywidualnie odczuwać ekscytację z pracy nad własnym projektem.

W książce Andy'ego Hertzfelda o Macintoshu opisuje, jak wracali do biura po kolacji i pracowali do późna w nocy. Ludzie, którzy nigdy nie doświadczyli dreszczyku emocji związanego z pracą nad projektem, który ich ekscytuje, nie potrafią odróżnić tego rodzaju pracy w nadgodzinach od tej, która ma miejsce w fabrykach i kotłowniach, ale są one na przeciwnych krańcach spektrum. Dlatego błędem jest dogmatyczne naleganie na „równowagę między pracą a życiem”. Rzeczywiście, samo wyrażenie „praca/życie” zawiera błąd: zakłada, że praca i życie są odrębne. Dla tych, dla których słowo „praca” automatycznie oznacza sumienną, mozolną pracę, tak właśnie jest. Ale dla łyżwiarzy związek między pracą a życiem byłby lepiej reprezentowany przez myślnik niż ukośnik. Nie chciałbym pracować nad niczym, czego nie chciałbym przejąć mojego życia.

Oczywiście, łatwiej jest osiągnąć ten poziom motywacji, gdy tworzy się coś takiego jak Macintosh. Łatwo jest, aby coś nowego było postrzegane jako własny projekt. To jeden z powodów tendencji programistów do przepisywania rzeczy, które nie wymagają przepisywania, i do pisania własnych wersji istniejących rzeczy. To czasami alarmuje menedżerów, a mierząc liczbę wpisanych znaków, rzadko jest to optymalne rozwiązanie. Ale nie zawsze jest to napędzane po prostu arogancją lub brakiem wyczucia. Pisanie kodu od zera jest również znacznie bardziej satysfakcjonujące – tak znacznie bardziej satysfakcjonujące, że dobry programista może ostatecznie wyjść na plus, pomimo szokującego marnotrawstwa znaków. Rzeczywiście, może to być jedna z zalet kapitalizmu, że zachęca do takiego przepisywania. Firma, która potrzebuje oprogramowania do wykonania czegoś, nie może użyć oprogramowania napisanego do wykonania tego w innej firmie i w związku z tym musi napisać własne, które często okazuje się lepsze. [5]

Naturalne dopasowanie między jazdą na łyżwach a rozwiązywaniem nowych problemów jest jednym z powodów, dla których nagrody za startupy są tak wysokie. Nie tylko cena rynkowa nierozwiązanych problemów jest wyższa, ale także otrzymujesz zniżkę na produktywność, gdy nad nimi pracujesz. W rzeczywistości otrzymujesz podwójny wzrost produktywności: kiedy tworzysz projekt od zera, łatwiej jest rekrutować łyżwiarzy, a oni spędzają cały swój czas na jeździe na łyżwach.

Steve Jobs wiedział coś o łyżwiarzach, obserwując Steve'a Wozniaka. Jeśli potrafisz znaleźć odpowiednich ludzi, wystarczy im powiedzieć, co mają robić na najwyższym poziomie. Oni zajmą się szczegółami. W rzeczywistości tego właśnie wymagają. Aby projekt był własny, musisz mieć wystarczającą autonomię. Nie możesz pracować na zlecenie ani spowolniony przez biurokrację.

Jednym ze sposobów zapewnienia autonomii jest brak szefa. Są dwa sposoby, aby to osiągnąć: być samemu szefem i pracować nad projektami poza pracą. Chociaż są na przeciwnych końcach skali finansowej, startupy i projekty open source mają wiele wspólnego, w tym fakt, że są często prowadzone przez łyżwiarzy. I rzeczywiście, istnieje tunel czasoprzestrzenny z jednego końca skali na drugi: jednym z najlepszych sposobów na odkrycie pomysłów na startupy jest praca nad projektem dla czystej zabawy.

Jeśli twoje projekty to te, które przynoszą pieniądze, łatwo nad nimi pracować. Jest trudniej, gdy tak nie jest. A najtrudniejsza jest zazwyczaj morale. Tutaj dorośli mają trudniej niż dzieci. Dzieci po prostu rzucają się w wir i budują swój domek na drzewie, nie martwiąc się, czy marnują czas, ani jak porównuje się do innych domków na drzewie. I szczerze mówiąc, moglibyśmy się wiele nauczyć od dzieci. Wysokie standardy, jakie większość dorosłych ma dla „prawdziwej” pracy, nie zawsze nam dobrze służą.

Najważniejsza faza we własnym projekcie jest na początku: kiedy przechodzisz od myśli, że fajnie byłoby zrobić x, do faktycznego zrobienia x. A w tym momencie wysokie standardy są nie tylko nieużyteczne, ale wręcz szkodliwe. Jest niewielu ludzi, którzy zaczynają zbyt wiele nowych projektów, ale znacznie więcej, podejrzewam, jest zniechęconych strachem przed porażką do rozpoczęcia projektów, które by się powiodły, gdyby je podjęli.

Ale jeśli jako dzieci nie mogliśmy skorzystać z wiedzy, że nasze domki na drzewie są na ścieżce do dorosłych projektów, to jako dorośli możemy przynajmniej skorzystać z wiedzy, że nasze projekty są na ścieżce, która rozciąga się z powrotem do domków na drzewie. Pamiętaj tę beztroską pewność siebie, którą miałeś jako dziecko, zaczynając coś nowego? To byłoby potężne, aby ją odzyskać.

Jeśli jako dorośli trudniej jest zachować taki rodzaj pewności siebie, to przynajmniej jesteśmy bardziej świadomi tego, co robimy. Dzieci są odrzucane lub prowadzone od jednego rodzaju pracy do drugiego, ledwo zdając sobie sprawę z tego, co się z nimi dzieje. Podczas gdy my wiemy więcej o różnych rodzajach pracy i mamy większą kontrolę nad tym, które wykonujemy. Idealnie byłoby mieć najlepsze z obu światów: być świadomym w wyborze pracy nad własnymi projektami i beztrosko pewnym siebie w rozpoczynaniu nowych.

Uwagi

[1] „Hobby” to dziwne słowo. Teraz oznacza pracę, która nie jest prawdziwą pracą – pracę, za którą nie powinno się być ocenianym – ale pierwotnie oznaczało po prostu obsesję w dość ogólnym sensie (nawet opinię polityczną, na przykład), na której metaforicznie jeździło się, jak dziecko jeździ na koniku na biegunach. Trudno powiedzieć, czy jego niedawne, węższe znaczenie jest zmianą na lepsze czy gorsze. Z pewnością jest wiele fałszywych pozytywów – wiele projektów, które okazują się ważne, ale są początkowo odrzucane jako zwykłe hobby. Ale z drugiej strony, koncepcja zapewnia cenne pokrycie dla projektów w początkowej, brzydkiej fazie kaczątka.

[2] Tygrysie rodzice, jak to często rodzice bywają, walczą w ostatniej wojnie. Oceny miały większe znaczenie w dawnych czasach, kiedy droga do sukcesu polegała na zdobywaniu kwalifikacji, wspinając się po z góry określonej drabinie. Ale dobrze, że ich taktyka skupia się na ocenach. Jak okropne byłoby, gdyby najechali na terytorium projektów, a tym samym zniechęcili swoje dzieci do tego rodzaju pracy, zmuszając je do jej wykonywania. Oceny to już ponury, fałszywy świat i nie są one zbytnio niszczone przez ingerencję rodziców, ale praca nad własnymi projektami jest czymś bardziej delikatnym, prywatnym, co można łatwo zniszczyć.

[3] Skomplikowana, stopniowa granica między pracą nad własnymi projektami a współpracą z innymi jest jednym z powodów tak wielu nieporozumień wokół idei „samotnego geniusza”. W praktyce ludzie współpracują (lub nie) na wiele różnych sposobów, ale idea samotnego geniusza z pewnością nie jest mitem. Jest w niej rdzeń prawdy, który wiąże się z pewnym sposobem pracy.

[4] Współpraca jest również potężna. Optymalna organizacja łączyłaby współpracę i własność w taki sposób, aby wyrządzić jak najmniejszą szkodę każdemu z nich. Co ciekawe, firmy i wydziały uniwersyteckie podchodzą do tego ideału z przeciwnych kierunków: firmy nalegają na współpracę i czasami udaje im się zarówno rekrutować łyżwiarzy, jak i pozwolić im jeździć na łyżwach, a wydziały uniwersyteckie nalegają na zdolność do niezależnych badań (co z przyzwyczajenia jest traktowane jako jazda na łyżwach, niezależnie od tego, czy tak jest, czy nie), a ludzie, których zatrudniają, współpracują tyle, ile chcą.

[5] Gdyby firma mogła zaprojektować swoje oprogramowanie w taki sposób, aby najlepsi nowi programiści zawsze mieli czystą kartę, mogłaby mieć rodzaj wiecznej młodości. To mogłoby nie być niemożliwe. Gdyby istniał szkielet oprogramowania definiujący grę z wystarczająco jasnymi zasadami, poszczególni programiści mogliby pisać własnych graczy.

Podziękowania

Trevorowi Blackwellowi, Paulowi Buchheitowi, Andy'emu Hertzfeldowi, Jessice Livingston i Peterowi Norvigowi za przeczytanie wersji roboczych tego tekstu.