Definiowanie Własności
Marzec 2012
Jako dziecko czytałem książkę z opowieściami o słynnym japońskim sędzim z XVIII wieku, Ooka Tadasuke. Jedna ze spraw, którą rozstrzygnął, została wniesiona przez właściciela sklepu spożywczego. Ubogi student, który mógł sobie pozwolić tylko na ryż, jadł swój ryż, ciesząc się pysznymi zapachami dochodzącymi ze sklepu spożywczego. Właściciel chciał, aby student zapłacił za zapachy, którymi się cieszył.
Student kradł jego zapachy!
Ta historia często przychodzi mi na myśl, gdy słyszę, jak RIAA i MPAA oskarżają ludzi o kradzież muzyki i filmów.
Wydaje nam się absurdalne traktowanie zapachów jako własności. Ale potrafię sobie wyobrazić scenariusze, w których można by pobierać opłaty za zapachy. Wyobraźmy sobie, że mieszkamy na bazie księżycowej, gdzie musimy kupować powietrze na litry. Wyobrażam sobie, że dostawcy powietrza dodawaliby zapachy za dodatkową opłatą.
Powodem, dla którego wydaje nam się absurdalne traktowanie zapachów jako własności, jest to, że by to nie działało. Na bazie księżycowej jednak by działało.
To, co uznajemy za własność, zależy od tego, co działa jako własność. A to nie tylko może się zmienić, ale już się zmieniło. Ludzie zawsze (przy pewnej definicji człowieka i zawsze) traktowali małe przedmioty noszone przy sobie jako własność. Ale łowcy-zbieracze nie traktowali ziemi, na przykład, jako własności w sposób, w jaki my to robimy. [1]
Powodem, dla którego tak wiele osób uważa, że własność ma jedną, niezmienną definicję, jest to, że jej definicja zmienia się bardzo powoli. [2] Ale jesteśmy teraz w środku takiej zmiany. Wytwórnie płytowe i studia filmowe kiedyś dystrybuowały to, co tworzyły, jak powietrze przesyłane rurami na bazie księżycowej. Ale wraz z pojawieniem się sieci, to tak, jakbyśmy przenieśli się na planetę z oddychającą atmosferą. Dane poruszają się teraz jak zapachy. A przez połączenie pobożnych życzeń i krótkoterminowej chciwości, wytwórnie i studia postawiły się w pozycji właściciela sklepu spożywczego, oskarżając nas wszystkich o kradzież ich zapachów.
(Powodem, dla którego mówię o krótkoterminowej chciwości, jest to, że podstawowym problemem wytwórni i studiów jest to, że ludzie nimi zarządzający kierują się premiami, a nie udziałami. Gdyby kierowali się udziałami, szukaliby sposobów na wykorzystanie zmian technologicznych, zamiast z nimi walczyć. Ale tworzenie nowych rzeczy zajmuje zbyt dużo czasu. Ich premie zależą od tegorocznych przychodów, a najlepszym sposobem na ich zwiększenie jest wyciągnięcie więcej pieniędzy z tego, co już mają.)
Co to więc oznacza? Czy ludzie nie powinni móc pobierać opłat za treści? Nie ma na to jednej odpowiedzi tak lub nie. Ludzie powinni móc pobierać opłaty za treści, gdy to działa.
Ale przez „działa” rozumiem coś bardziej subtelnego niż „kiedy im się to uda”. Mam na myśli, kiedy ludzie mogą pobierać opłaty za treści bez wypaczania społeczeństwa w celu ich uzyskania. W końcu firmy sprzedające zapachy na bazie księżycowej mogłyby nadal je sprzedawać na Ziemi, gdyby skutecznie lobbowali za prawami nakazującymi nam wszystkim oddychanie przez rurki tutaj na dole, nawet jeśli już byśmy tego nie potrzebowali.
Szalone środki prawne, które stosują wytwórnie i studia, mają w dużej mierze ten charakter. Gazety i czasopisma są równie poszkodowane, ale przynajmniej godnie podupadają. RIAA i MPAA zrobiłyby wszystko, żebyśmy oddychali przez rurki, gdyby tylko mogły.
Ostatecznie sprowadza się to do zdrowego rozsądku. Kiedy nadużywasz systemu prawnego, próbując używać masowych pozwów przeciwko losowo wybranym osobom jako formy kary przykładnej, lub lobbując za prawami, które zniszczyłyby Internet, gdyby zostały uchwalone, jest to ipso facto dowód na to, że używasz definicji własności, która nie działa.
Tutaj pomocne okazują się działające demokracje i wiele suwerennych krajów. Gdyby świat miał jeden, autokratyczny rząd, wytwórnie i studia mogłyby kupić prawa, które sprawią, że definicja własności będzie taka, jaką chcą. Ale na szczęście wciąż istnieją kraje, które nie są koloniami praw autorskich USA, a nawet w USA politycy wciąż wydają się bać rzeczywistych wyborców, w wystarczającej liczbie. [3]
Ludzie rządzący USA mogą nie lubić tego, gdy wyborcy lub inne kraje odmawiają ugięcia się przed ich wolą, ale ostatecznie leży to w naszym wspólnym interesie, aby nie było jednego punktu ataku dla ludzi próbujących wypaczyć prawo w celu służyć własnym celom. Własność prywatna jest niezwykle użyteczną ideą – być może jednym z naszych największych wynalazków. Jak dotąd, każda nowa jej definicja przyniosła nam rosnące bogactwo materialne. [4] Wydaje się rozsądne przypuszczać, że najnowsza również to zrobi. Byłaby katastrofą, gdybyśmy wszyscy musieli nadal korzystać z przestarzałej wersji tylko dlatego, że kilka wpływowych osób było zbyt leniwych, aby się zaktualizować.
Przypisy
[1] Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o łowcach-zbieraczach, gorąco polecam The Harmless People Elizabeth Marshall Thomas i The Old Way.
[2] Zmiana definicji własności jest napędzana głównie przez postęp technologiczny, a ponieważ postęp technologiczny przyspiesza, podobnie prawdopodobnie będzie się działo z tempem zmian w definicji własności. Oznacza to, że tym ważniejsze jest, aby społeczeństwa mogły z wdziękiem reagować na takie zmiany, ponieważ będą one następować w coraz szybszym tempie.
[3] O ile mi wiadomo, termin „kolonia praw autorskich” został po raz pierwszy użyty przez Mylesa Petersona.
[4] Stan technologii nie jest jedynie funkcją definicji własności. One wzajemnie się ograniczają. Ale tak jest, nie można mieszać z definicją własności bez wpływu (i prawdopodobnie szkody) na stan technologii. Historia ZSRR stanowi tego żywą ilustrację.
Podziękowania dla Sama Altmana i Geoffa Ralstona za przeczytanie wstępnych wersji tego tekstu.